niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 2 - Misja specjalna

Część 1

Nastała cisza. Ona jakby zamyślona wpatrywała się w podłogę. Po paru minutach szef ponownie zaczął:
- Wiem, że ciężko ci to robić ...
- Nie, nie jest. - przerwała mu - Jaka to misja?
- Nasz ród, Noxus, od niepamiętnych czasów toczy bój z Demacią - krajem rozwoju technologi. Nasi zwiadowcy donoszą, że prosto z Piltover do Demacii jedzie konwój przewożący nowe uzbrojenie dla ich wojsk. - wyjaśnił. - Twoim zadaniem jest przejęcie uzbrojenia. Będziemy komunikować się przez centralę. Otrzymasz specjalny sprzęt.
- Kiedy mam to zrobić? - zapytała.
- Teraz.
- Coo?.. Bez żadnego przygotowania? - powiedziała nieco zirytowana.
- Wszystko jest już przygotowane - zapewnił szef. - Konwój ma dotrzeć przed 15:00 na miejsce, także śpiesz się.
- Mogłeś mi to wcześniej powiedzieć. Nie wiem, czy wyrobie.
- Zdążysz. - zapewnił. - Idź do centrali.
Rzuciła wzrokiem na niego, wzięła topór i wyszła. Wyglądała na nieco zdenerwowaną. Ja natomiast byłem wystraszony i zestresowany. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Wśród zarośli podbiegłem pod drzwi i czekałem, aż wyjdzie. Usłyszałem trzask. To była ona. Złość było wyraźnie widać na jej twarzy. Krew na toporze przyprawiała o dreszcze i wyglądała, jakby właśnie kogoś zabiła. Pewnym krokiem kierowała się do centrali. Był to duży, otoczony murem budynek, wokół niego zbierali się żołnierze. Nie miałem możliwości tam podejść i podsłuchać. Musiałem czekać.

Część 2

Weszłam do placu centrali. Jak zwykle wojskowa atmosfera. Spotkałam kilku znajomych, ale nie miałam czasu na pogadanki. W końcu szef nieco mnie wkurzył.. Wszyscy mnie tam znali, więc weszłam do środka bez żadnej przepustki. Na korytarzu spotkałam sekretarza generała - Darwina. Na każdym kroku podlizywał się generałowi, ogólnie głupi gość, ale jak trzeba to go lubię:
- Gwen! Nareszcie. Szukaliśmy cię. Chodź szybko. Generał czeka.
- Dobra, miejmy to już za sobą.. - odpowiedziałam obojętnie.
Droga do sali była długa i męcząca. Czas leci, była 11:00, a przed 15:00 powinnam już czatować na nadjeżdżający konwój. Tym bardziej dlatego, że główna trasa do Demacii jest naprawdę daleko, ponad 10 kilometrów, a to oznacza kilka godzin marszu. Po paru minutach nareszcie znaleźliśmy odpowiednią salę. Generał był sam. Wiedziałam, że skoro jest sam, to znaczy, że misja była naprawdę bardzo ważna. Generał Jones, bo tak się nazywał, był trochę poważniejszy niż na innych spotkaniach. Był zazwyczaj bardziej rozluźniony, ale w tamtym momencie jak na jakimś pogrzebie.
- Dzień dobry, Panie Jones - powiedziałam ściskając dłoń generała. - Szef powiedział mi szczegóły.
- Ale pewnie nie powiedział, że nasz kraj jest zagrożony. - powiedział zachowując spokój.
- Jak to? - zaniepokoiłam się - Przecież nie mogą nas ot tak zaatakować.
- Dlatego potrzebujemy ciebie. Musisz przejąć konwój. - powiedział stanowczo generał.
Sięgnął do szuflady w swoim biurku i wyciągnął dziwne urządzenie.
- Oto bezprzewodowa słuchawka z wbudowanym mikrofonem. Będziemy się przez to komunikować.
Wręczył mi do ręki sprzęt.
- Proszę. Wiesz co masz robić.
- Tak jest!
Wybiegłam z centrali, wzięłam mapę i udałam się na zachód.

Część 3

Zobaczyłem jak Gwen wybiega z budynku. Wyglądała na spokojniejszą. Od razu pobiegła w stronę dżungli. Wiedziałem, że będzie niebezpiecznie, ale ciekawość była silniejsza. Biegałem za nią ponad 1,5h. Byłem głodny i spragniony. Po paru chwilach rzuciła topór i podeszła do pobliskiego źródła się napić. Kiedy nie patrzyła, szybko podbiegłem się napić i wrócić do śledzenia. Nagle usłyszałem hałas z krzaków naprzeciwko jej. Zaczęło coś się trząść. W jednej chwili z puszczy wyskoczyła na nią wielka puma i w momencie powaliła ją na ziemię. Broń była tuż obok niej, ale nie było na to czasu. Broniła się rękami. Z każdą chwilą ataki pumy były bardziej brutalne i bolesne. Podszedłbym jej pomóc, ale bałem się. W momencie, kiedy puma chciała ją ugryźć, Gwen wykorzystała okazję i chwyciła ją mocno za pysk, dzięk czemu zwierzę traciło dech. Podniosła się i usiadła nie przestając trzymać pumy. Przybliżyła jej głowę do swojej twarzy, uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Nie jestem taką łatwą zdobyczą na jaką wyglądam..
Po czym z całej siły uderzyła zwierzę w brzuch. Puma zaczęła piszczeć z bólu. Tak kilka razy, aż w końcu powiedziała:
- No i co? Boli, prawda?
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Chwyciła zwierzę mocno za gardło i rzuciła o drzewo. Puma w mgnieniu oka uciekła, Gwen otrzepała się, wzięła topór i poszła dalej. Natomiast ja nie wierzyłem w co widzę. Kiedyś bała się zabić komara, a wtedy pokonała pumę i wyszła z tego cało. Byłem zszokowany i zarazem zafascynowany. Chciałem zobaczyć więcej takich walk. Dalsza droga była normalna i nikt jej nie zaatakował. W pewnym momencie zatrzymała się przy jakiejś drodze. Weszła na drzewo i czekała. Ukrywałem się w któryś krzakach blisko niej. Czekałem, aż zacznie się coś dziać. Po kilkunastu minutach można było dostrzec w oddali biegnące konie. Faktycznie był to konwój. Spojrzałem na Gwen. Była bardzo skupiona, jakby analizowała plan. Po paru minutach dostrzegłem, że konie przewożą 3 osobne zamknięte przedziały. Do tego strażnicy siedzieli na dachu. Nie była możliwa walka w pojedynkę. Kiedy konwój pojawił się dokładnie pod nią ona zeskoczyła na dach ostatniego z nich rozcinając na pół jednego z żołnierzy. Konie rozproszyły się i zatrzymały. Reszta strażników zorientowała się, że mają intruza i zaczęli strzelać. Jej zbroja była na tyle wytrzymała, że spokojnie do nich podeszła i jednego z nich zrzuciła. Kiedy podbiegli do niej z kilku stron ona zamachnęła się toporem i wszystkich od siebie odbiła. Kiedy było czysto, uklękła i zaczęła otwierać zapadnie do jednego z przedziałów, aż nagle spostrzegłem, że któryś z żołnierzy po cichu wszedł na przedział i przystawił jej pistolet do głowy. Ona zaskoczona siedziała w bezruchu, aż nagle powiedział do niej:
- No coś ty.. Nie poznajesz mnie?
W tym momencie czułem, że Gwen zginie. Byłem wystraszony i już chciałem uciekać, ale czułem się sparaliżowany.
- Bastien... - wyszeptała.
- Spodziewałem się, że cię tu spotkam. Król się ucieszy, kiedy przyniosę mu twoje ciało.
- Ty zdrajco!
Natychmiast się zerwała i uderzyła go w nogę, dzięki czemu nieco się przechylił i wystrzelił w zbroję. Nadal byłem sparaliżowany i nie wiedziałem co robić.
- Jak śmiesz mi się pokazywać? - zapytała wściekła.
- Mam jeden cel. - podkreślił - Chce zabić ciebie i cały twój ród.
- Przecież kiedyś byłeś jednym z nas. Demacia cię zniszczyła. Kiedyś byłeś miły i spokojny, a teraz?..
- Nie patrzę w przeszłość.
Bastien przeładował magazynek i zaczął celować w głowę. Gwen zakryła głowę toporem i zaczęła na niego szarżować. Kiedy na niego wpadła, oboje spadli twardo na ziemię. On upadł na plecy, a ona przytrzymała go nogą. Desperacko chciał do niej ponownie strzelić, ale wyczerpała mu się amunicja. Gwen spokojnie uklękła na nim i powiedziała:
- Do zobaczenia na drugiej stronie, Judaszu.
Uniosła swój topór i uderzyła centralnie w klatkę piersiową. Bastien zginął na miejscu. Wyciągnęła zakrwawiony topór i połączyła się z centralą. Odezwał się generał:
- Zatrzymałaś konwój?
- Tak i przy okazji wyrównałam stare rachunki.. Przyślijcie tu wojska, trzeba to przetransportować do nas.
- Oczywiście.
Nadal siedziałem w krzakach spanikowany. Przynajmniej miałem pewność, że to koniec wrażeń na dziś. Ostatecznie wstałem, ale serce wciąż waliło mi jak szalone. Po 2 godzinach przyjechało noxiańskie wojsko. Szybko uwinęli się z opróżnieniem przedziałów, ale niepokoiło mnie zachowanie Gwen.
- Co jest? - zapytał jeden z żołnierzy.
- Widzisz to? Spójrz tam.
Zza horyzontu wyłaniało się stado jakiejś zwierzyny. Nie widziałem tam żadnych ludzi, po prostu jakieś zwierzęta. Nie było wątpliwości, że coś chciało nas zaatakować.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 1 - Tajemnicze miasto

Obudziłem się. Wstaję obolały i orientuje się, że coś jest nie tak. Nie leżałem na łóżku, leżałem na twardych kamieniach. Siedziałem nieprzytomny, gdy nagle coś przeszło po mojej nodze. To były szczury, które rzekomo zbierały się do mojego martwego ciała: 
- Gdybym się nie obudził, na pewno zjadły by mnie żywcem. - odparłem i szybko wyszedłem z jaskini.
 Światło słoneczne raziło mnie jak nigdy. Przetrzepałem koszulkę z brudów i zorientowałem się, że jest niezwykle wyblakła: 
- Co jest grane?.. - pomyślałem i spostrzegłem przed sobą wielką dżunglę. - Woow.... - zaniemówiłem przez chwilę. - ale tu pięknie... 
Uroki tego miejsca powodowały niezwykłe zdumienie. Postanowiłem wejść wgłąb tej puszczy. Przez chwilę zapomniałem o dziwnym poranku, w końcu jeszcze nic piękniejszego w życiu nie widziałem.
Minęła godzina. Czułem pragnienie, ale na szczęście źródeł tu nie brakuje. Po kilkunastu minutach, zacząłem słyszeć ludzi. Tak jakby w pobliżu był festyn. Bez żadnego zastanowienia pobiegłem w stronę tłumu. Zza zarośli wyłaniał się pewien budynek. Biegłem szybciej, aż w końcu zatrzymałem się w ostatnim krzaku. Rozejrzałem się i dostrzegłem scenę. wyglądało na to, że trwały przygotowania do czegoś. Wokół niej zbierali się ludzie. Z wyglądu nie przypominali współczesnych mieszkańców. Wszyscy ubrani byli staromodnie: kamizelki ze skóry, kapelusze z wełny, czepki i inne takie. Wśród tłumu dostrzegłem znajomą twarz, ale zwątpiłem, bo przecież "byłem w innym świecie". Po kilkunastu minutach nastąpiła cisza i na scenę wprowadzono 3 pewnych ludzi w towarzystwie strażników i jakiegoś gustownie ubranego starszego mężczyznę:
- Witam wszystkich na kolejnej publicznej egzekucji. Dzisiaj nasz egzekutor zajmie się ludźmi jak zwykle bez skrupułów, serca i sumienia. - powiedział mężczyzna.
- To był pewnie burmistrz miasta - pomyślałem. 
Na scenę wszedł pewien młody człowiek. W obu rękach trzymał jakieś bronie. Dopiero gdy wyłonił się z cienia spostrzegłem, że trzymał topory. Podszedł do strażników i coś szepnął im na ucho. Po chwili zakrzyknął:
- Daję wam szansę ucieczki. Proszę, uciekajcie!
Wszyscy ludzie zaczęli się niepokoić, tak jak ja zresztą.. Nawet skazańcy nie wiedzieli co zrobić w takiej sytuacji.
- No dalej! Na co czekacie?! - zakrzyknął znowu.
W jednej chwili jeden z nich zerwał się ze sceny i uciekał w stronę rynku miasta. Egzekutor stał i wymierzał toporem. Cała publiczność w ciszy obserwowała egzekutora. Nagle wystrzelił i trafił centralnie w głowę. Tłum zaczął bić brawa i gratulować egzekutorowi. Kiedy zagadał się z tłumem, reszta skazańców wyrwała się do ucieczki. Bez chwili wahania, wziął topór i ponownie perfekcyjnie rzucił w plecy skazańca. Pozostał ten, który zmierzał w moją stronę. Odsunąłem się trochę, bałem się, że może mnie zaatakować, w końcu to skazaniec i musiał popełnić wielką zbrodnię. W jednej chwili egzekutor rzucił w jego stronę. Kiedy powoli do mnie dobiegał, rozprysnęła się przede mną krew. Byłem wystraszony i nie wierzyłem w to co widzę. Tłum poklaskiwał egzekutorowi, był dla nich bohaterem. Wyłoniłem się z krzaków i ujrzałem zakrwawione ciało człowieka z wbitym w głowę toporem. Zobaczyłem, że ludność się rozchodziła, dlatego podbiegłem za scenę, żeby razem z tłumem wejść do miasta. Egzekutor czyścił swoje topory na scenie, gdy nagle ktoś zaczął mu przyklaskiwać:
- Brawo, przyjacielu - usłyszałem jakiś kobiecy głos. - świetny występ.
Przyklęknąłem i podszedłem zobaczyć kto z nim rozmawia. Zobaczyłem coś niebywałego:
- Gwen? - szepnął zaskoczony - wiedziałem, że kogoś widziałem w tym tłumie!
Gwen była jego przyjaciółką. Chodzili razem do klasy, pomagali sobie nawzajem. Od dawna mu się podobała, ale nie miał odwagi jej tego wyznać.
- Dziękuje - ukłonił się przed nią - z dedykacją dla ciebie. 
- Heh, dzięki.. - odpowiedziała nieco zmieszana. - Wiesz.. Muszę już iść. Szef na mnie czeka.
Zeskoczyła ze sceny i pobiegła w stronę miasta. Zacząłem ją śledzić, pobiegłem za nią niezauważony. Weszła do jakiegoś budynku, był to chyba jej dom. Po kilkunastu minutach wyszła przebrana w zbroję, co naprawdę mnie zdziwiło. W ręku trzymała wielki topór, na którym było widać ślady krwi. Byłem naprawdę zaniepokojony, ale biegłem za nią dalej. Zatrzymała się obok dowództwa. Wiedziałem co to, gdyż wywieszona była na budynku tabliczka. Chciałem jakoś podsłuchać, co dzieje się w środku. Znalazłem odpowiednie okno na parterze, gdzie odbywało się spotkanie. Gwen stała na środku gabinetu z powagą na twarzy.
- Potrzebujemy cię... - powiedział szef. - Masz do wykonania misję specjalną.